Ślązaczka Ślązaczka
4114
BLOG

Słowo o polskim Ślązaku Gustawie Morcinku

Ślązaczka Ślązaczka Kultura Obserwuj notkę 70

Ślązaczka

 

Legenda o tarnogórskim dzwonie – Gustaw Morcinek

Dzisiaj napiszę kilka słów o śląskim-polskim patriocie, pisarzu, publicyście, nauczycielu, dziś prawie już zapomnianym...o Gustawie Morcinku.

 

Pomnik Gustawa Morcinka w Skoczowie

 

 

Gustaw Morcinek, urodził się 25 sierpnia 1891roku w Karwinie na Śląsku Cieszyńskim, w ubogiej rodzinie wozaka Józefa Morcinka. Ojciec zmarł mu gdy miał 1 rok. Gutka i trójkę rodzeństwa wychowywała matka. Gutek, a właściwie Augustyn po ukończeniu szkoły ludowej w Karwinie, mając 16 lat poszedł do pracy w kopalni. Gdy miał lat 19, górnicy zebrali pieniądze na jego dalszą naukę, dzięki czemu w 1914 roku ukończył Polskie Seminarium Nauczycielskie w Białej (dzisiejsze Bielsko-Biała).

Gustaw Morcinek miał piękny życiorys.

Poborowy Morcinek brał udział w I wojnie światowej, jako poddany cesarstwa austro-węgierskiego. W październiku 1918 roku jako Einjähriger Korporal (jednoroczny kapral), uczestniczył w końcowym okresie Austro-Węgier, w przewrocie polskiej Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego, którego celem było przyłączenie do Polski znacznej części Księstwa Cieszyńskiego, zamieszkałej przez ludność polskojęzyczną. Morcinek osobiście brał udział w przejmowaniu garnizonu cieszyńskiego. To on przyjął 31 października 1918 fonogram z instrukcjami pułkownika Bolesława Roi z Polskiej Komendy Wojskowej w Krakowie.

Po wojnie, od 1919 roku pracował jako nauczyciel w Skoczowie, gdzie obecnie znajduje się jego muzeum biograficzne.

 Debiutował w roku 1918 artykułami zamieszczonym w "Dzienniku Cieszyńskim". Prócz tego publikował w „Zaraniu Śląskim” w latach 1920–1931. Swoje najważniejsze utwory napisał na przełomie lat 20 – 30 XX w., jako jeden z nielicznych śląskich, polskojęzycznych, prozaików okresu międzywojennego. Napisał wtedy zbiór nowel"Serce za tamą" (1929) i powieści "Wyrąbany chodnik" (1931–1932), "Narodziny serca" (1932) , czy "Łysek z pokładu Idy" (1933).

Działalność społeczno-polityczną Morcinka w okresie międzywojennym określa się jako antyniemiecką a niektórzy krytycy zarzucali mu wręcz krzewienie nienawiści do Niemców.

Lata 1936–1939 spędził za granicą.

 Krótko przed wybuchem II wojny światowej wrócił do Polski, a 1 września 1939 wyjechał do Lwowa. Wrócił do Skoczowa na przełomie września i października. 6 października został aresztowany przez Gestapo i  lata 1939–1945 spędził w niemieckich obozach koncentracyjnych kolejno w Skrochowicach koło Opawy, Sachsenhausen i Dachau.

Powodem aresztowania, była jego przedwojenna działalność antyniemiecka. Zarzucano mu odczyty propagandowe dla Polaków w Westfalii, wykpiwanie niemieckiego kółka śpiewaczego w felietonie "Cyrk w miasteczku" oraz, że pies bohatera "Wyrąbanego chodnika" nazywał się Bismarck o czym Morcinek napisał po wojnie ironicznie: "Za tego psa między innymi odsiedziałem bez sądu blisko 6 lat w niemieckich obozach koncentracyjnych."

Podczas pobytu w obozach proponowano mu podpisanie volkslisty w zamian za uwolnienie, Morcinek jednak odmówił.

 W listopadzie 1946 wrócił do Polski, na Śląsk, i osiedlił się w Katowicach. Ponownie zajął się działalnością publicystyczną i pisarską. Napisał m.i. powieść "Ondraszek" oraz baśnie, nawiązujące do śląskich "bajań" ludowych.

W okresie powojennym związał się ze Stronnictwem Demokratycznym. Posiadał mandat poselski z okręgu bielskiego do Sejmu PRL I kadencji w latach 1952–1956. Wtedy po śmierci Stalina w roku 1953, został wmanewrowany w inicjatywę zmiany nazwy Katowic na "Stalinogród". Opinia publiczna niesłusznie przypisuje Morcinkowi "autorstwo" tego niechlubnego pomysłu. W rzeczywistości Katowice przemianowano uchwałą Rady Państwa i Rady Ministrów w celu uczczenia pamięci Józefa Stalina, którą 7 marca 1953 podpisali Bolesław Bierut i Aleksander Zawadzki. Sesja Sejmu natomiast, podczas której Morcinek odczytał wręczoną mu kartkę z "prośbą" o zmianę nazwy miasta, odbyła się dopiero 28 kwietnia, a więc po prawie dwóch miesiącach administracyjnego funkcjonowania Stalinogrodu. 62-letni pisarz mógł odmówić przeczytania tej prośby. Czy zabrakło mu odwagi? A może po prostu chciał wreszcie żyć, po trudach wojen i obozów?

Przez ten incydent w swoim życiorysie, pisarz spotkał się z dezaprobatą ludności Katowic i brakiem zrozumienia. Wcześniej był bardzo lubiany i cieszył się na Śląsku dużym szacunkiem. Odtąd niesłusznie i krzywdząco uważa się go za "ojca-założyciela" Stalinogrodu. Nikt natomiast nie wie, że Morcinek był tym, który  wcześniejszy pomysł nadania nazwy Stalinogród nie Katowicom a Częstochowie, skwitował słowami: „czy odtąd ludzie będą się modlić do Matki Boskiej Stalinogrodzkiej?"

 W latach pięćdziesiątych odwiedził Tarnowskie Góry, gdzie nocował w jednej z sal obecnego Muzeum, zaproszony do zwiedzenia podziemi miasta. Tam też zrodził się jego pomysł „Legendy o tarnogórskim dzwonie”, którą poniżej przytaczam w streszczeniu.

Zmarł na białaczkę 20 grudnia 1963 w Krakowie i został pochowany na Cmentarzu Komunalnym w Cieszynie.

 

Legenda o tarnogórskim dzwonie

Żyła raz jedna księżna na cieszyńskim zamku. Ludzie nazywali ją Czarną Księżną, gdyż jej strój był zawsze czarny. Ale właściwie była białą księżną. Nosiła tylko czarne szaty z powodu męża, księcia Kalasantego z Pogwizdowa, który na wszystko gwizdał.

Księżna nigdy nie była z nim szczęśliwa. Przepił połowę cieszyńskiego księstwa, zdradzał ją z dworkami, po pijanemu awanturował się w zamku, tłukł drogocenne wazy i inne przedmioty i  kolegował ze wszystkimi pijakami z okolicy.

Gdy raz wracał pijany do zamku, zatoczył się, gwizdnął i wpadł do Olzy, gdzie siedziały utopce i się utopił. Utopce tak się ucieszyły obecnością u siebie księcia, że w ogóle zaprzestały w Olzie topić mieszkańców. Tak cennym nabytkiem był dla nich książę.  Wszyscy byli więc bardzo zadowoleni. Księżna małżonka również, choć od tego czasu nosiła się na czarno. Jedynie karczmarze byli niezadowoleni, bo stracili możnego klienta, a wino kwaśniało im w piwnicach...

Nagle Czarna Księżna zaczęła głosić jedną, bardzo mądrą sentencję:

„Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło!”.

Potem zwołała radę książęcą i oznajmiła, że chce mieć syna. Skonsternowana rada po zastanowieniu poszła po rozum do głowy i znalazła odpowiedniego, do jej życzeń kandydata.

Kandydat ten zgodnie z wolą księżnej potrafił:

- czarować, łapać kule gdy ktoś do niego strzelał, trafiać do dukata rzuconego w powietrze, obuszkiem ścinać wierzchołki drzew, nie bać się diabłów i samym swoim widokiem zapładniać dziewczyny.

Ten człowiek może być - powiedziała księżna... Kim on jest?

- To Ondraszek! Najsłynniejszy hejtman zbójnicki – odpowiedzieli radcy.

No, z takim kandydatem chciała oczywiście mieć syna.

Ondraszek po wyważeniu wszystkich za i przeciw, pożegnaniu kamratów zbójników, pojechał konno na cieszyński zamek. Wesele trwało tydzień. Wypito sto beczek wina, zjedzono sto najtłustszych wołów, a orkiestra grała bez przerwy przez cały tydzień.

Po wielu miesiącach urodził się upragniony syn. Był wielce urodziwy. Na chrzcie nadano mu imię Zeflik.  Chrzciny trwały również cały tydzień. Jedzono, pito i bawiono się podobnie jak na weselu.

Po krótkim czasie Ondraszek wrócił jednak do swoich zbójnickich chaśników na beskidzkich groniach. A Zeflik rósł i rósł. Gdy miał 18 lat, księżna napisała testament. Zeflik miał odziedziczyć całe księstwo, pełen wór dukatów, sto pięćdziesiąt osiem beczek wina i czarodziejską różdżkę, ale wszystko pod warunkiem, że ożeni się z piękną księżniczką.

Zeflik niestety, nie chciał. Miał prostą dziewczynę, Stazyjkę. Z Tarnowskich Gór, córkę gwarka, czyli górnika z tamtejszej kopalni srebra.

Matka łaskawie wyraziła zgodę na zobaczenie Stazyjki, ale ta oczywiście nie przypadła jej do gustu. Kazała więc dziewczynę obić rózgami i wyrzucić z miasta. Zeflik w obronie Stazyjki porąbał bijących ją dworzan i twardo stawiał się matce. Księżna wydziedziczyła go więc a potem wyjęła ze złotej szkatułki czarodziejską różdżkę i zamieniła go w węża, ze złotą koroną na głowie.

Zeflik jako wąż Złotogłowiec wyfrunął przez okno i ukrył się w pieczarze na beskidzkich groniach.

W tym momencie nadeszła wielka burza z piorunami i nastała ciemność. Gdy wreszcie wyjrzało słonko, okazało się, że księżna nie żyje. Na trzeci dzień próbowano ją pochować, ale ziemia nie chciała przyjąć jej ciała. Wsadzono więc trumnę z księżną na wóz zaprzęgnięty w cztery woły i wysłano je gdzie oczy poniosą.

Gdy o wszystkim dowiedział się Ondraszek, postanowił odszukać swego syna węża.Wataha jego zbójników udała się więc do pieczary na górze Goduli, gdzie rezydował. Zeflika tam jednak nie było. Ale był tunel, wykuty chodnik, długi na wiele kilometrów, który zaprowadził ich do pracujących w podziemiach gwarków.

Po drodze spotkali też szpetnego diabła Szarleja, złego ducha gór tarnowskich, który czyhał na gwarków, by ich unicestwić. Tak był zazdrosny, o skarby, które wydobywali. Zobaczyli tam też węża Zeflika. Wrócili więc do Ondraszka, i zdali mu relację z eskapady.

Ondraszek postanowił odczarować syna i nadać mu pierwotną postać. Ale jak?

 Wysłał więc jednego ze zbójników między ludzi. Zbójnik przebrał się za dziada kalwaryjskiego i wędrował. Pytał ludzi, radził się. Wreszcie w lesie spotkał pustelnika, który wiedział jak odczarować Zeflika. By klątwa nie działała, trzeba było znaleźć osobę, która byłaby gotowa oddać życie za węża Zeflika.  Tą dziewczyną mogła być tylko i wyłącznie złotowłosa Stazyjka, córka tarnogórskiego gwarka. Zbójnik znalazł ją na łące, gdzie tęsknie śpiewała:

Świecie, świecie, świecie marny

Przepadł dlo mnie Zeflik szwarny

Przepadł dlo mnie, odszedł preczka

Wziął kluczyki od serdeczka

Jakże jo się nie mom smucić

Kiedy on już się nie wróci

Świecie, świecie, świecie marny

Przepadł dlo mnie Zeflik szwarny.

Stazyjka uwierzyła zbójnikowi, że tylko ona może pomóc Zeflikowi. Zostawiła więc owce na łące, przebrała się w strój chłopięcy i poszła ze zbójnikiem do pustelnika. Pustelnik wtajemniczył ją jak i co ma dalej czynić, więc wzięła kilof i weszła do najgłębszego chodnika. Gwarkowie ostrzegali ją, by nie schodziła tak głęboko, ale ona się uparła. Polecili jej więc po drodze modlić się do świętej Barbory i zdać się w opiekę dobrego duszka Skarbnika, a wystrzegać złych duchów podziemi Szarleja i Erdgajsta. Posłuchała. Schodziła w coraz to niższe pokłady, wyrąbywała chodnik, by iść dalej. Ciężko było. Płakała, ale nie poddawała się. Jej krople łez zamieniały się natychmiast w grudki srebra. Gdy przestała płakać okazało się, że tych srebrnych grudek nazbierał się cały worek. Zaraz zjawił się też dobry duszek Skarbnik, który pomógł jej nieść ten ciężki wór z grudkami srebra. Ostrzegł ją równocześnie przed Szarlejem i Erdgajstem. Kiedy tak szli, nagle w sztolni pojawiła się spieniona, rwąca czarna woda.

Skarbnik wrzasnął - Święta Barborko, patronko gwarków, ratuj! Stazyjka mu wtórowała. Barborka pomogła, nie dopuściła by spełniła się zemsta Szarleja i Erdgajsta.

Skarbnik ze Stazyjką mieli jeszcze wiele różnych przygód, zanim wyszli na powierzchnię. Potem Skarbnik wrócił do siebie, do podziemi, a Stazyjka postanowiła stopić srebro, przelać je do dzwonowej formy, by powstał duży dzwon. Dźwiękiem tego srebrnego dzwonu chciała oznajmić, że pragnie wyzwolić Zeflika z przekleństwa i jest gotowa oddać za niego życie.

Gdy zadzwonił srebrny dzwon, nagle zatrzęsła się ziemia a z najgłębszej dukli wywlókł się ogromny wąż z koroną na głowie. A dzwon dzwonił i dzwonił...Gdy wąż wreszcie przyczołgał się do dziewczyny, spadła z niego wężowa skóra i wszyscy zobaczyli pięknego, czarnowłosego młodzieńca w złotej zbroi, który przypadł do nóg Stazyjki.

Potem było wielkie wesele, święto, jarmark i wielka radość, że Stazyjka zwyciężyła złe moce i poślubiła księcia Zeflika. I znowu zjedzono sto wołów, wypito sto beczek wina. Wesele trwało siedem dni i każdy podarł w tańcu siedem par butów. A srebrny dzwon dzwonił przez cały czas bez przerwy...

Potem Zeflik ze Stazyjką wspaniałą karocą z czterema białymi końmi, odjechali w szeroki świat, gdzie żyli długo i szczęśliwie.

A srebrny dzwon dzwonił rano, dzwonił w południe, dzwonił wieczorem i na Anioł Pański. Dzwonił też, by przepędzić Szarleja i Erdgajsta a ochraniać gwarków przed złością tych podziemnych złych duchów.

A działo się to wszystko w roku pańskim 1563.

Obecnie dzwon stoi w paradnym miejscu miasta i dzwoni do dzisiaj.

 

 

 

 

Dzwon gwarkowski obecnie

 

Pomnik gwarka w Tarnowskich Górach

 

Dni Tarnogórskich Gwarków

 

Źródło:

http://gazetacodzienna.pl/article/kultura/morcinek-stalinogrod-i-dachau

http://pl.wikipedia.org/wiki/Gustaw_Morcinek

 http://www.montes.pl/montes/index.php?option=com_content&task=view&id=161&Itemid=218

Gustaw Morcinek „W wiergułowej dziedzinie” - Zbiór legend i podań. „Legenda o tarnogórskim dzwonie”, str.212 - 234

 

Ślązaczka
O mnie Ślązaczka

Jestem polską patriotką

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura